Pierwszy w tym roku odcinek cyklu “Filmowego Okna na Świat”, a w nim praktycznie wszystkiego po trochu, bo pojawia się tu zarówno Oscarowy tytuł (niedostrzeżony, a najlepszy w swojej kategorii!), ale też festiwalowe ciekawostki, które łatwo mogą umknąć.
THE BREADWINNER
reż. Nora Twomey
Irlandia, Kanada
zobacz zwiastun >>>
moja ocena: 7/10
Jak to się stało, że produkcja irlandzkiego Cartoon Saloon, które w ostatnich latach zachwycało “Sekretem księgi z Kells” i “Sekretami Morza”, przez sezon nagród przeszła właściwie dość niezauważona – nie potrafię sensownie wytłumaczyć. W dość przeciętnym roku dla młodzieżowego kina animowanego, “The Breadwinner” to przecież najprawdziwszy, nieoszlifowany diament. Film w swojej narracji o czasach mroku spowodowanych polityczną i wojenną zawieruchą (tu konkretnie w rządzonym przez Talibów Afganistanie) nawiązuje do wspaniałej tradycji kultowego “Grobowca Świetlików”. W momencie, gdy młodzi bohaterowie oswajają i tłumaczą sobie złowrogą rzeczywistość za pomocą języka bajek i baśni, przypomina się “Labirynt Fauna”. Niepodległość dzieło Nory Twomey zdobywa jednak dzięki bardzo emocjonalnemu i przez swoją intensywność zaskakująco angażującemu finałowi losów Parvany i jej bliskich. W tym momencie “The Breadwinner” zdecydowanie bliżej do wyrazistości i ekspresyjności tradycyjnego kina fabularnego, a ciągle przecież mamy do czynienia z produkcją animowaną i kierowaną w pierwszej kolejności do młodszego widza. W tym miejscu można jedynie wyrazić małą radość, że choć uwagi “The Breadwinner” nie zyskało należytej, założyciel Cartoon Saloon raczej rozkręca biznes. Podczas gdy dotychczasowe filmy dzieliło kilka lat, jest szansa, że kolejna produkcja irlandzkiego studia ukaże się już niebawem, bo prace Tomma Moore’a nad “Wolfwalkers” wydają się całkiem zaawansowane.
GUARDA IN ALTO
reż. Fulvio Risuleo
Włochy
zobacz zwiastun >>>
moja ocena: 6/10
Fulvio Risuleo, rocznik 1991, i tę młodość właśnie widać w jego debiucie. “Guarda in Alto” to miejska baśń, której mimowolnym bohaterem staje się znudzony piekarz. Trafia on do tajemniczego świata, ukrytego na dachach robotniczej części Rzymu, gdzie dzieciaki w kolorowych kostiumach biegają z wymyślonymi mieczami, pomagając innemu, cichemu przebierańcowi zrealizować jego wielki plan z rakietą w roli głównej. Zakonnice prowadzą tu też jakąś podejrzaną działalność wywiadowczą, a w sekretnych barach czas na groteskowym hazardzie spędzają różnej maści cudaki. Nasz piekarz odbywa w takich fantazyjnych okolicznościach podróż w głąb miejskiej dżungli, odkrywając niezwykły koloryt, jaki drzemie w ludziach. Uczy się dostrzegać rzeczy małe i na co dzień praktycznie niewidzialne, by w świetnym finale filmu poznać prostą prawdę, że czasem by realizować marzenia nie trzeba wcale wielkich czynów czy słów. Risuleo ma naturalną umiejętność operowania językiem prostych i sympatycznie czytelnych metafor, nie kombinuje, nie szuka pompatycznych treści. Dzięki temu instynktowi nieopierzonego filmowca dość niespodziewanie odbija się w jego fabule rytm bezpretensjonalnego kina przygodowego, gdzie ta przygoda ma być może mały kaliber, ale dla jej uczestników jest najważniejsza.
SAMOKRYTYKA BURŻUAZYJNEGO PSA
reż. Julian Radlmaier
Niemcy
zobacz zwiastun >>>
moja ocena: 6/10
Julianem Radlmaierem sama wzgardziłam, gdy z “Samokrytyką…” można było zderzyć się na zeszłorocznych Nowych Horyzontach. Bo jak tu nie być sceptycznym, gdy słyszy się o kolejnym, zachodnim, młodym intelektualiście, który ma zamiar biadolić na wygodną współczesność, w jakiej sam sobie żyje niczym przysłowiowy pączek w maśle. Muszę jednak przyznać, że w tym groteskowym humorze, hochsztaplerskiej nieco satyrze i zabawnie irytującej pozie, niemiecki twórca punktuje tę zachodnioeuropejską codzienność bardzo celnie. Może mniej bym tu się upaja samą formą, bo mimo że chałupniczą i spontaniczną, to jednak tak odrobinę nienaturalnie zmanieryzowaną, która wcale nie redefiniuje języka kina politycznego czy też społecznego, ale po prostu jest wymuszona przez minimalny budżet i artystyczny koncept Radlmaiera, który widzi się jako ludowego, anarchistycznego wręcz filmowca. W “Samokrytyce…” fajne jest natomiast to, jak Niemiec odświeżająco, lekko i z ironizującym, ale bardzo naturalnym humorem mędrkuje sobie zwłaszcza na temat aktualnych stosunków ekonomicznych, jakie panują w świecie. Radlmaier znów zdradza tu niemałą inteligencję i wnikliwość w podejściu do problemu, ale przede wszystkim filmowo tworzy spójną, interesującą kompozycję, która stanowi dobre wyjście dla poważniejszej dyskusji.