KIEDYŚ WSZYSTKO SOBIE OPOWIEMY
Berlinale 2023
reż. Emily Atef
moja ocena: 3.5/10
Tytuł filmu Emily Atef, ale też powieści, której stanowi on adaptację – “Kiedyś wszystko sobie opowiemy” – został pożyczony z innej książki, lektury zdecydowanie poważniejszego kalibru. W “Braciach Karamazow” pewnego lata 1990 roku zaczytuje się nastoletnia Maria (Marlene Burow), choć losom dziewczyny zdecydowanie bliżej do innej bohaterki z kart wielkiej, rosyjskiej literatury. Podobnie jak niejaka Anna Karenina 19-latka ze wschodniej części niedawno zjednoczonych Niemiec wikła się w skomplikowane relacje z dwoma mężczyzna oraz oddycha bolączkami i trudnościami dwóch rodzin – swojej własnej i jednego ze swoich kochanków, ale po kolei. Maria spędza leniwe lato na rodzinnej farmie swojego chłopaka Johannesa (Cedric Eich), którego bliscy praktycznie uważają już dziewczynę za część swojej rodziny, podczas gdy jej własna praktycznie się rozpadła. Pogrążona w depresji, bezrobotna matka mieszka kątem u niegdysiejszych teściów, choć jej były mąż i ojciec Marii gdzieś indziej układa sobie życie z nową, młodszą partnerką. Zakochany w dziewczynie Johannes stanowi w pewnym sensie gwarant jej aktualnego dobrostanu, choć na horyzoncie maluje się rozłąka młodych kochanków. Chłopak marzy o fotograficznych studiach w mieście, a Maria nie chce nawet ukończyć szkoły średniej. On jest zajęty snuciem planów na przyszłość, ona w letnim słońcu odpływa, zatracając się w książkach i nie myśli, co przyniesie jutro. A ono przynosi Hennera (Felix Kramer) – dwukrotnie starszego od Marii samotnika z sąsiedniego gospodarstwa, z którym dziewczynę połączy płomienny romans.
Zakazane uczucie narodziło się w konkretnych okolicznościach. Po upadku muru berlińskiego i zjednoczeniu Niemiec błyskawicznie i właściwie bez znieczulenia przestawiono centralnie sterowaną gospodarkę niegdyś komunistycznego kraju na kapitalistyczne tory. Owe historyczno-społeczne uwarunkowania, tamtejsze niepokoje i obawy choćby takich wiejskich, rolniczych społeczności stara się unaocznić film Atef, ale czyni to okrutnie niechlujnie, pobieżnie i na skróty. Gdybym chciała być złośliwa, wyśmiałabym, że scena pierwszego intymnego zbliżenia Marii i Hennera zajmuje więcej ekranowego czasu niż obraz pracy rolników, dla których uprawy i hodowla zwierząt to jedyne źródło marniejącego w nowych realiach dochodu. W filmie dość umownie potraktowano upływający czas. W innym tempie toczy się historia kochanków, w innym – pozostałych bohaterów. Zresztą tę opowieść śledzimy teoretycznie w ciągu kilku letnich tygodni, ale czas raczej się tu zatrzymał.
Najciekawszy w filmie jest wątek zderzenia przeszłości i przyszłości. Dla Marii i Johannesa po politycznych zmianach otwierają się przecież nowe możliwości. Podróżując po zachodnich miastach, odnajdują się oni w nich znakomicie, podczas gdy ich rodzice i starsi krewni zbyt mocno są przywiązani do tego, co było – kolektywnej pracy czy statycznego trwania w jednym miejscu. Ten wątek w “Kiedyś wszystko sobie opowiemy” nie znajduje jednak szerszego rozwinięcia. Film nie ma bowiem aspiracji, by być czymś więcej niż banalnym romansem. Raczej potyka się o wrzucane tu i ówdzie konteksty, aniżeli wykorzystuje je, by nadać opowieści więcej głębi.