W kinie: Passages (Berlinale)

passages

 

PASSAGES
Berlinale 2023
reż. Ira Sachs

moja ocena: 7/10

 

“Przejścia” to być może najdziwniejszy – dziwnie kameralny, dziwnie niespektakularny, dziwnie krzykliwy, dziwnie przyciągający – film w twórczości Iry Sachsa. Ikonicznego twórcy kina LGBTQ+, którego niewielu jednakowoż za tak ważką postać uznaje ze względu na ostatentacyjną subtelność i powściągliwą mądrość jego dotychczasowych fabuł. I tu wjeżdżają te “Przejścia” – na uroczym rowerku i w pstrokatym, moherowym sweterku, kipiące seksualną energią i patologiczną dramą, która nakręca się samoistnie dzięki toksycznej (wszech)obecności głównego protagonisty, granego bezbłędnie przez Franza Rogowskiego reżysera. Tomas wygląda jakby wykopał z grobu Rainera Wernera Fassbindera i zdjął z niego nie tylko charakterystyczne ciuchy, ale też przejął destrukcyjną naturę Niemca. Bohatera poznajemy w momencie, gdy kończy prace na paryskim planie zdjęciowym swojego kolejnego filmu. Nawet w takich okolicznościach mężczyzna nie potrafił darować sobie pretensji i narzucania ekipie przemocowym tonem kuriozalnych wymagań. Bo to z chaosu i poczucia destabilizacji Tomas zdaje się czerpać swoją życiową energię, wysysając ją jednocześnie z tych, którzy akurat znajdują się najbliżej niego.

Do monstrualnego ego bohatera przyzwyczaił się już Martin (Ben Whishaw), jego małżonek ze stoickim spokojem i niebywałą łagodnością znoszący humory i ekstrawagancje partnera. Zderzy się z tym wszystkim dopiero prostoduszna Agathe (Adèle Exarchopoulos). Po jednej, szalonej nocy z filmowcem francuska nauczycielka nieoczekiwanie ma stać się jego kochanką, muzą, wkrótce może nawet rodziną. Przynajmniej taką mniej więcej perspektywę stopniowo rysuje przed nią Tomas, ze swoim uczuciowym kryzysem konfrontując także Martina. Taki plot twist typ wymyślił dla scenariusza swojego aktualnego życia, który teraz będzie reżyserował. A zatem będzie emocjonalnie szantażował, pokazowo udawał i wątpił, obiecywał i zmieniał zdanie. Przy tym wszystkim nigdy nie tracąc z oczu tego, co w tej pogmatwanej fabule najważniejsze – siebie.

Można odnieść wrażenie, że Sachs zaproponował w “Przejściach” naturalny dla komedii format miłosnego trójkąta, który z racji samej swojej konstrukcji generuje dowcip, zabawne nieporozumienia, humorystyczne absurdy. To nie jest jednak wcale film lekki i przyjemny. Tworzą go też wyjątkowo śmiałe, surowe sceny erotyczne i wątki społecznie wrażliwe. Dyskusje bohaterów wywołujące dyskomfort i równie przeszywające zbliżenia na ich zdumione lub rozgoryczone twarze. Na gruncie fabularnym to trochę takie “Red Rocket” – równie pieprzne, zaczepne, napędzane przez narcystycznego egoistę kino, ale umiejscowione w sympatycznej, nowofalowej we francuskim stylu retro scenerii, które w formule bardzo “krzywego zwierciadła” obnaża współczesne związki i pokoleniową niedojrzałość.

To też fascynujące studium jednostkowego charakteru. Pełnego sprzeczności i paradoksów. Niby prawdziwego artysty, ale w tym zawodowym aspekcie postaci tak wątłego kalibru, że wyrozumiałość dla jego fanaberii wydaje się wręcz niezrozumiała. Wynika raczej z litości niż podziwu. Emocjonalnego agresora, który nie liczy się z niczym i nikim, zatruwając egzystencję tych, którym na nim zależy. I zupełnie nieświadomego konsekwencji, rozczulająco bezmyślnego, odnajdującego za to w tej surrealistycznej szaradzie coś na kształt kreatywnego wyzwania. Egoisty tak skupionego na sobie, że nie dostrzegającego, że prawdziwą ofiarą jego uczuciowych gierek nie jest poruczony i rozczarowany mąż czy poczciwa i wrażliwa Agathe. Jedyną ofiarą tej miłosnej katastrofy jest on sam.

 

W kinie: Totem (Berlinale)

 

TOTEM
polska premiera: 19.01.2024
reż. Lila Avilés

moja ocena: 6/10

 

Zamknięty w czterech ścianach jednego domostwa i jednym – z perspektywy bohaterów – zwyczajnie niezwyczajnym dniu, film Lili Avilés łatwo i wygodnie można zamknąć w atrakcyjnie brzmiącym haśle: “Sieranevada” wg Charlotte Wells. Meksykańska reżyserka prezentuje bowiem znajomy punkt wyjścia – w “Tótemie” naszą przewodniczką po labiryncie trosk i dramatów dorosłych zostaje kilkuletnia dziewczynka, która ze swoją dziecięcą wrażliwością i skromnym, życiowym doświadczeniem stara się sama zrozumieć, co zajmuje jej bliskich. Pochłoniętej w nerwowych rytuałach rodzinie, która zbiera się w domu 7-letniej Sol, by przygotować urodzinowe przyjęcie dla jej ojca. Dziecko przemierza domowe zakamarki i mimochodem odkrywa sekrety krewnych – niesłabnącą żałobę dziadka, o którym zapomina dzięki drzewkom bonsai, topiącą smutek w alkoholu ciotkę i drugą, sięgającą po szarlatańskie metody, by przywrócić nadzieję w sytuacji beznadziejnej. Avilés nie tworzy skomplikowanego portretu rodziny we wnętrzu, skupia się bowiem na jakichś wręcz nieistotnych detalach związanych z każdą z tych jednostek, które oderwane od szerszego kontekstu mogłyby wydawać się nawet niezrozumiałe i bez znaczenia. Kieruje na nich obiektyw tak, jakby to oni zatrudnili ją z ogłoszenia do roli kamerzystki, która ma “na pamiątkę” udokumentować to spotkanie, a nie zawsze włącza sprzęt w najbardziej adekwatnym momencie.

Zwyczajne rozmowy, zabawne kłótnie, tajemnicze szepty, kakofoniczna krzątanina, spalone ciasto, groteskowe egzorcyzmy, a i tak w końcu najbardziej przykuwa uwagę ten, który jest nieobecny w rozedrganych, filmowych kadrach i z którego powodu spotykają się ci wszyscy ludzie. Ciężko chory ojciec Sol leży zamknięty w pokoju, na którego drzwi tęskno od czasu do czasu spogląda dziewczynka. Jakby oczekiwała, że rodzic stamtąd wyjdzie i uporządkuje chaotyczną, rodzinną mikroprzestrzeń. Przywróci ich świat na właściwe tory. Ale zbliżająca się uroczystość – punkt kulminacyjny niespokojnego, kipiącego od emocji dnia – nie tyle będzie radosną celebracją kolejnej rocznicy życia mężczyzny, ile spotkaniem najpewniej ostatnim i próbą pogodzenia się z tym, co w tych okolicznościach nieuniknione – przemijaniem życia.

Dziecięca perspektywa na pewno rozmiękcza ciężki ładunek emocjonalny filmu, traktującego przecież o kwestiach ostatecznych. Zaskakująco urokliwa i swojska w swej realistycznej manierze domowego, amatorskiego kina estetyka Avilés sprawia, że można nawiązać więź z tą rodziną, mimo że poznajemy ledwie jakieś skrawki charakterów i historii tych osób. Cały czas pozostajemy jednak jedynie biernym obserwatorem nadchodzącej tragedii. Zakłócanej jeszcze chwilę gwarnym spektaklem afirmacji życia, za którego kulisami dostrzec już można lament nad nieuchronnością pożegnania.

 

W kinie: Past Lives (Berlinale)

pastlives

 

POPRZEDNIE ŻYCIE
Berlinale 2023
reż. Celine Song

moja ocena: 8/10

 

Przy barze siedzi kobieta i dwóch mężczyzn. Rozmawiają i uśmiechają się do siebie, spędzają miło czas wieczorową porą. Patrząc na tę trójkę, możecie próbować zgadywać, jaki ciąg zdarzeń doprowadził ich do tego miejsca i do tego spotkania, ale gwarantuję, że nie macie szans trafić. Bowiem opowieść to będzie z gatunku tych niezwykłych. Kobieta to Nora (Greta Lee) – obecnie dumna mieszkanka Nowego Jorku i (a jakże!) aspirująca literatka, ale niegdyś dziewczynka dorastająca w dalekiej Korei, którą rodzice podejmując decyzję o emigracji do Kanady, wyrwali ze świata, którego najważniejszą postacią był Hae Sung (Teo Yoo). Dzieciaki łączyła ogromna zażyłość, wraz z wiekiem mogąca przerodzić się w zdecydowanie poważniejszą znajomość. Nagła rozłąka być może zakończyła tę wspaniałą, dziecięcą relację i przerwała kiełkujące uczucie, które być może miało trwać wiecznie, ale za to na zawsze pozostawiła w ich serduszkach magiczne wspomnienie pierwszej miłości, które zaskakująco odradzało się na różnych etapach ich równoległych żyć. Jak choćby w tym nowojorskim barze, gdzie dojrzali Nora i Hae Sung, po blisko 25 latach od wyjazdu bohaterki z Korei, siedzą obok siebie. Najbardziej romantyczne zakończenie z możliwych, gdy para kochanków pokonuje przeciwności, by znów być razem? Niekoniecznie, bo obok nich siedzi tam jeszcze ktoś jeszcze.

“Poprzednie życie” opowiada miłosną historię rozpisaną na dekady i trzy okresy w życiu bohaterów. Słodkie i banalne dzieciństwo w Korei przerwane przez emigrację Nory i jej rodziny stanowi preludium dla rozgrywającej się 12 lat później środkowej części filmu. Dzięki rozwojowi mediów społecznościowych dawni przyjaciele odnajdują się i odzyskują kontakt. Dzielą ich tysiące kilometrów, a komunikację utrudnia też funkcjonowanie w zupełnie różnych strefach czasowych, ale mimo tych przeszkód ponownie stają się sobie bardzo bliscy. Tym bardziej, że ich sytuacja zdaje się być bardzo podobna. Oboje właśnie muszą podjąć pierwsze poważne i dorosłe decyzje, które zadecydują o kierunku, w jakim popłynie ich życie. On w Korei, ona w Ameryce, gdzie się właśnie przeprowadziła, emigrując po raz drugi. Kumulacja egzystencjalnych ciężarów, odległość i niepewność pauzują tę relację na 12 lat. Po tym czasie znajdujący się na uczuciowym rozdrożu Hae Sung w końcu przyjeżdża do Nowego Jorku i spotyka się z Norą. Wydawać by się mogło, że nie tyle czas uleczył już rany, ile pytanie “co by było, gdyby” i analiza możliwości odzyskania utraconych szans nie mają już większego sensu. Koreańczyk w Ameryce poznaje tego trzeciego – Artura (James Magaro), pisarza o żydowskich korzeniach i męża swojej przyjaciółki, z którym Nora zbudowała solidny, szczęśliwy związek. I którego empatyczne usposobienie od razu pozwala mu zrozumieć specyfikę relacji małżonki i Hae Sunga, unikatowość kulturowych połączeń między nimi oraz pojąć ogromną, emocjonalną cenę, jaką wszyscy zapłacą za to spotkanie po latach.

Debiut Celine Song można uznać za melodramat na miarę swoich czasów. Mamy w nim przecież rozpisaną na dekady, miłosną historię, rozdzielanych przez różnorodne, obiektywne okoliczności “spóźnionych kochanków” i notorycznie piętrzące się na ich drodze przeszkody. W tle przemiany kulturowe, społeczne i technologiczne. W końcu pojawia się też owa struktura uczuciowego trójkąta, naturalnie rodząca dylemat, kogo wybierze bohaterka. Jednakże wszystkie ewentualne pytania o przyszłość tej trójki zagadką są jedynie pozorną. Nie ma tu żadnego romantycznego suspensu, wszystkie odpowiedzi i decyzje zostały podjęte niespełna ćwierć wieku przed pionowym spotkaniem Nory i Hae Sunga. Magiczne In-Yun, o którym wspomina kobieta – przeznaczenie, kosmiczne zderzenia dwóch dusz, które ciągle wpadają na siebie z racji połączenia we wcześniejszych wcieleniach – ostatecznie okazuje się fajnym tekstem na podryw, który przecież zbliżył Norę i Artura na pisarskich warsztatach, aniżeli ideą, mogącą autentycznie złączyć ze sobą dwoje ludzi.

Trzecia część “Poprzedniego życia” to zdecydowanie najmocniejszy fragment tego filmu. Dzięki niej opowieść nabiera wyrafinowanej głębi, stając się zdecydowanie czymś więcej niż ładną, sentymentalną historyjką. To zatem nie tylko subtelna i czuła opowieść o pułapkach, jakie kryją się w romantyzowaniu wspomnień i rozpamiętywaniu przeszłości, ale też spuentowana w swoim rozdzierającym finale, mądra rozprawa o doświadczeniu migracji, odkrywaniu własnej tożsamości, trudach budowania relacji z drugim człowiekiem. O tym, że można przejechać tysiące kilometrów, nauczyć się biegle nowego języka, zapomnieć słów ze starego, stracić kontakt z kulturą przodków, ale mimo to na zawsze mieć w sobie tę cząstkę, dzięki której nigdy nie zapomnimy, kim jesteśmy i skąd pochodzimy, kogo kiedyś kochaliśmy i co zostawiliśmy za sobą. Z jednej strony to poczucie straty zdaje się być niezbywalnym elementem emigranckiego losu, z drugiej – gdy zamykają się jedne drzwi, otwierają się inne. Bohaterowie być może na stałe będą czegoś żałować, a ich życia na zawsze spowije melancholijna zaduma nad tym, czy, toczy się ono wedle najlepszego scenariusza, ale to nie oznacza, że ich równoległe egzystencje będą niepełne lub mniej szczęśliwe. W tym wcieleniu będą po prostu inne.

 

W kinie: Disco Boy (Berlinale)

discoboy

 

DISCO BOY
Berlinale 2023
reż. Giacomo Abbruzzese

moja ocena: 7/10

 

Do odważnych świat należy, dlatego dwoje młodych Białorusinów przekracza granicę z Polską, pokonując pierwszą przeszkodę, by dotrzeć tam, gdzie sobie zaplanowali, czyli do Francji. Plan mają jasny. Chcą dołączyć do francuskiej legii cudzoziemskiej, bo za wzorową służbę w kraju nad Sekwaną najpierw obiecują kartę stałego pobytu, a po kilku latach obywatelstwo. Perspektywa bliska i daleka jednocześnie, ale na pewno kusząca. Dramatyczna, emigrancka odyseja to zaledwie krótki wstęp do zdecydowanie bardziej oryginalnej historii i jeszcze bardziej intrygującego filmu. Halucynogennej baśni umiejscowionej w realiach “Plutonu” Oliviera Stone’a, przesiąkniętej postkolonialnym fermentem opowieści o zagubieniu, poszukiwaniu samego siebie i odkupieniu. Alexei (Franz Rogowski) już w trakcie wojskowego szkolenia okazuje się całkiem obiecującym rekrutem. Zdyscyplinowanym, posłusznym i wytrzymałym facetem. Rytmiczna powtarzalność musztry, specyficznie kadrowana mechanika ćwiczeń czy namacalna bliskość męskich ciał z malarską surowością kadrowane przez obiektyw znakomitej Hélène Louvart budzą skojarzenia z “Piękną Pracą” Claire Denis, ale to raptem jedna część asymetrycznego tryptyku, jakim jest “Disco Boy”.

Atuty Alexeia zostają we francuskim oddziale docenione. Mężczyzna zostaje wybrany na członka specjalnego oddziału, który ma odbić z rąk nigeryjskich rebeliantów europejskich zakładników. Misja wydaje się słuszna, ale rzeczywistość tam na miejscu, w sercu afrykańskiej dżungli, odsłania inne oblicze świata, w którego obietnice uwierzył Alexei. To też tam losy przybysza ze Wschodu na zawsze połączą się z walczącym w Delcie Nigru o swoich ludzi i ziemię afrykańskim bojownikiem.

Pupil europejskich filmowców, Franz Rogowski, to idealny człowiek do grania ról, gdzie jego wrodzona, szorstka delikatność, magnetyczna nieatrakcyjność i skłonność do wymownego mamrotania sprawiają, że Niemiec może wcielić się w każdą postać, a zarazem w bohatera podobnego absolutnie do nikogo, kogo znamy. W “Disco Boyu” najbliższy staje się mu paradoksalnie silny, charyzmatyczny buntownik z Afryki Jomo (Morr Ndiaye), a nie marzący o zachodnim paszporcie (i nowym, francuskim imieniu) koledzy z oddziału. Alexeia, podobnie jak Nigeryjczyka, najmocniej zawiodą ci, którym zaufał. Sprowadzając to zaufanie do kategorycznego wypełniania odgórnych rozkazów, bez kwestionowania słuszności własnych działań. Gdy legionista odlatuje z Afryki, pozostając w tle Deltę Nigru, dosłownie pożeraną przez potężną rafinerię, przeciwko której walczył (i ostatecznie przegrał) Jomo, ciągnie za sobą także duchy zmarłych pogrzebanych w afrykańskiej ziemi.

W Paryżu czeka na nas zdecydowanie najbardziej fascynująca odsłona perypetii Alexeia. Dręczony wyrzutami sumienia, żołnierz w zawieszeniu czekający na kolejną misję, zatraca się w mętnych wirach nocnego życia i uwodzących ruchach egzotycznej tancerki. Odnaleźć mu ją pomoże pochodzący z Europy Wschodniej pobratymiec i właściciel klubu (Robert Więckiewicz), pojawiający się niczym ta sposobność w grze komputerowej, pozwalająca bohaterowi przejść do kolejnego poziomu, do kolejnej rzeczywistości, do kolejnego świata. Tam na Alexeia czekają już tylko rozświetlony stroboskopowymi światłami parkiet, zagubione dusze i okazja do odkupienia win.

Debiutujący w pełnym metrażu Giacomo Abbruzzese w 90-minutowym filmie zamknął zdecydowanie więcej niż się dało. Kino polityczne mówiące innym językiem, ale wspólnym tonem z zeszłorocznym zwycięzcą Sundance – “Nianią” Nikyatu Jusu, art house’owy dramat inspirowany francuskimi klasykami (Denis czy Serrą), oniryczną fantastykę, której wcale nie daleko do “Pięciu Diabłów” Lei Mysius. Klimat “Disco Boya” buduje nie tylko ciekawa fabuła, ale też te wszystkie niezbędne dziełu filmowemu elementy na czele z doskonałą pracą operatorską wspomnianej już Louvart czy pulsującą ścieżką dźwiękową autorstwa Vitalica – francuskiego DJ-a obecnego w branży od jakichś 20 lat. To film, który się ogląda, w którym się zatraca i do którego można tańczyć.

 

W kinie: Kiedyś wszystko sobie opowiemy (Berlinale)

kiedys

 

KIEDYŚ WSZYSTKO SOBIE OPOWIEMY
Berlinale 2023
reż. Emily Atef

moja ocena: 3.5/10

 

Tytuł filmu Emily Atef, ale też powieści, której stanowi on adaptację – “Kiedyś wszystko sobie opowiemy” – został pożyczony z innej książki, lektury zdecydowanie poważniejszego kalibru. W “Braciach Karamazow” pewnego lata 1990 roku zaczytuje się nastoletnia Maria (Marlene Burow), choć losom dziewczyny zdecydowanie bliżej do innej bohaterki z kart wielkiej, rosyjskiej literatury. Podobnie jak niejaka Anna Karenina 19-latka ze wschodniej części niedawno zjednoczonych Niemiec wikła się w skomplikowane relacje z dwoma mężczyzna oraz oddycha bolączkami i trudnościami dwóch rodzin – swojej własnej i jednego ze swoich kochanków, ale po kolei. Maria spędza leniwe lato na rodzinnej farmie swojego chłopaka Johannesa (Cedric Eich), którego bliscy praktycznie uważają już dziewczynę za część swojej rodziny, podczas gdy jej własna praktycznie się rozpadła. Pogrążona w depresji, bezrobotna matka mieszka kątem u niegdysiejszych teściów, choć jej były mąż i ojciec Marii gdzieś indziej układa sobie życie z nową, młodszą partnerką. Zakochany w dziewczynie Johannes stanowi w pewnym sensie gwarant jej aktualnego dobrostanu, choć na horyzoncie maluje się rozłąka młodych kochanków. Chłopak marzy o fotograficznych studiach w mieście, a Maria nie chce nawet ukończyć szkoły średniej. On jest zajęty snuciem planów na przyszłość, ona w letnim słońcu odpływa, zatracając się w książkach i nie myśli, co przyniesie jutro. A ono przynosi Hennera (Felix Kramer) – dwukrotnie starszego od Marii samotnika z sąsiedniego gospodarstwa, z którym dziewczynę połączy płomienny romans.

Zakazane uczucie narodziło się w konkretnych okolicznościach. Po upadku muru berlińskiego i zjednoczeniu Niemiec błyskawicznie i właściwie bez znieczulenia przestawiono centralnie sterowaną gospodarkę niegdyś komunistycznego kraju na kapitalistyczne tory. Owe historyczno-społeczne uwarunkowania, tamtejsze niepokoje i obawy choćby takich wiejskich, rolniczych społeczności stara się unaocznić film Atef, ale czyni to okrutnie niechlujnie, pobieżnie i na skróty. Gdybym chciała być złośliwa, wyśmiałabym, że scena pierwszego intymnego zbliżenia Marii i Hennera zajmuje więcej ekranowego czasu niż obraz pracy rolników, dla których uprawy i hodowla zwierząt to jedyne źródło marniejącego w nowych realiach dochodu. W filmie dość umownie potraktowano upływający czas. W innym tempie toczy się historia kochanków, w innym – pozostałych bohaterów. Zresztą tę opowieść śledzimy teoretycznie w ciągu kilku letnich tygodni, ale czas raczej się tu zatrzymał.

Najciekawszy w filmie jest wątek zderzenia przeszłości i przyszłości. Dla Marii i Johannesa po politycznych zmianach otwierają się przecież nowe możliwości. Podróżując po zachodnich miastach, odnajdują się oni w nich znakomicie, podczas gdy ich rodzice i starsi krewni zbyt mocno są przywiązani do tego, co było – kolektywnej pracy czy statycznego trwania w jednym miejscu. Ten wątek w “Kiedyś wszystko sobie opowiemy” nie znajduje jednak szerszego rozwinięcia. Film nie ma bowiem aspiracji, by być czymś więcej niż banalnym romansem. Raczej potyka się o wrzucane tu i ówdzie konteksty, aniżeli wykorzystuje je, by nadać opowieści więcej głębi.

 

W kinie: The Survival of Kindness (Berlinale)

survival

 

THE SURVIVAL OF KINDNESS
Berlinale 2023
reż. Rolf de Heer

moja ocena: 6.5/10

 

Rolf de Heer do najmłodszych twórców światowego kina już nie należy. W branży obecny jest od lat 80., największe (choć raczej festiwalowe, ale zasłużone!) sukcesy zaczął odnosić na początku XXI wieku, niespełna 2 lata temu obchodził 70. urodziny. W australijskim kinie takie dzieła jak “The Tracker”, “Tajemnica Aleksandry” czy “10 czółen” mają status filmów niemalże klasycznych. I teraz człowiek z takim dorobkiem, po około 9-letniej przerwie, powraca ze swoim być może najambitniejszym projektem w karierze. “The Survival of Kindness” to dystopijny film drogi, głęboko alegoryczne kino, angażujące wyobraźnię (też dlatego, że całkowicie pozbawione zrozumiałych dialogów) minimalistyczne post-apo dotykające zarówno bolesnej przeszłości, jak i turbulentnej teraźniejszości. Choć główną bohaterką filmu jest Aborygenka, de Heer tylko częściowo nawiązuje tu do kwestii tragicznych relacji australijskiej ludności autochtonicznej i białych osadników, co przewijało się w jego twórczości przez lata. Tematyka jego nowego filmu jest zaskakująco uniwersalna, dotyka problemu rasizmu, ale też doświadczenia bardzo świeżego – kontrowersyjnej autokratyczności i odgórnej nakazowości realiów epoki pandemii. Ale, co najistotniejsze, to historia zbudowana z gęstej siatki symboli i metafor, nie dająca się dopasować do żadnej konkretnej czasoprzestrzeni. Chyba że za punkt odniesienia weźmiemy ‘rzeczywistość’ z “Mad Maxa” i “The Last of Us”.

Na pustynnym pustkowiu, tonący w palącym słońcu i suchym piasku, grupa ukrywających się za maskami gazowymi ludzi w zamkniętej, żelaznej klatce pozostawia, najprawdopodobniej na śmierć, czarnoskórą kobietę (Mwajemi Hussein). Zamiast pogodzić się ze swoim losem bohaterka podejmie próbę wydostania się z pułapki i uda jej się to. W tym miejscu zacznie się jej odyseja przez zdewastowaną śmiertelną zarazą krainę, w której kontrolująca broń i inne kluczowe zasoby biała społeczność rozprawia się z każdym, kto ma inny kolor skóry. Nasza przewodniczka po tej brutalnej dystopii nie ma imienia. Z napisów końcowych dowiemy się, że nazwano ją po prostu Czarną Kobietą (a napotkanych po drodze sojuszników, np. Brązową Dziewczyną i Brązowym Chłopcem). Bohaterów, tych złych i tych dobrych, odróżnia nie tylko kolor skóry, ale też język – nie są oni w stanie się ze sobą tym sposobem komunikować. My też ich dziwnych słów nie rozumiemy, ale “The Survival of Kindness” nie jest kinem niemym. Ciszę przełamuje się przeszywającymi dźwiękami natury (owadów, piasku), oddechów, metalu, strzałów z broni palnej. To naprawdę niesamowity element, budujący napięcie i narracyjną wyrazistość.

Uniwersalna wymowa filmu to jeden z jego najmocniejszych atutów. Z jednej strony, symbolika “The Survival of Kindness” ma dość lokalny, australijski kontekst związany nie tylko z historią i krzywdą, jaką autochtonom przez całe dekady wyrządzali biali kolonizatorzy. Ten współczesny dotyczy natomiast doświadczenia lockdownu oraz pandemicznych zakazów i obostrzeń, do czego w kraju na Antypodach podchodzono ze szczególną surowością. Przyjmując szerszą, nie tylko geograficznie, perspektywę film de Heera można odczytywać jako krytykę dzisiejszych stosunków społecznych, w których słabsi wykorzystywani są przez klasy uprzywilejowane, a uprzedzenia i etniczno-rasowe stereotypy ciągle trafiają na podatny grunt, usprawiedliwiając najróżniejsze, w tym też systemowe niegodziwości. Potrafię wyobrazić sobie sytuację, w której za jakiś czas “The Survival of Kindness” stanie się małym klasykiem światowego kina, bo mając na uwadze, jak w gruncie rzeczy minimalistyczny jest to film, jak bardzo niedopowiedziany i wdzięczny do interpretacji, może on chyba tylko rosnąć w percepcji widza.

 

Miesiąc w muzyce: styczeń 2023 (piosenki)

PIOSENKI STYCZNIA

number1
arlop

Arlo Parks – Weightless
My Soft Machine LP, 2023
Try this!

 

number2
samiah

Samia – Honey
Honey LP, 2023
Try this!

 

number3
daughter23

Daughter – Be On Your Way
Stereo Mind Game LP, 2023
Try this!

 

RÓWNIEŻ POLECANE W TYM MIESIĄCU (kolejność trochę przypadkowa, trochę nie)

Art School Girlfriend – A Place To Lie (7”) Try this!
[muzyka elektroniczna] [atmosferyczne brzmienia]

Steady Holiday – The Balance (7”) Try this!
[indie pop] [uroczo]

Zach Bryan feat. Maggie Rogers – Dawns (7”) Try this!
[surowy indie pop/rock] [singer/somgwriter]

Naaz – Subliminal Message (7”) Try this!
[pop] [przebojowo]

The New Pornographers – Really Really Light (Continue as a Guest LP) Try this!
[indie pop] [muzyka pozytywna]

Everything But The Girl – Nothing Left To Lose (Fuse LP) Try this!
[muzyka elektroniczna] [klubowe brzmienia]

Lil Yachty – sAy sOMETHINg (Let’s Start Here LP) Try this!
[pop rap] [muzyka miejska]

Kelora – Lost Forever (7”) Try this!
[muzyka kameralna] [midnight music]

Vagabon – Carpenter (7”) Try this!
[modern pop] [uroczo]

M83 – Oceans Niagara (Fantasy LP) Try this!
[muzyka elektroniczna] [przesterowane brzmienie]

Tennis – Let’s Make a Mistake Tonight (Pollen LP) Try this!
[indie pop] [80s vibes]

Kelela – Contact (Raven LP) Try this!
[muzyka klubowa] [midnight music]

Ben Gregory – manifest* (Episode LP) Try this!
[indie pop/rock] [chwytliwie]

Yellow Days – Soul Smile (7”) Try this!
[soul] [intymnie]

Fever Ray – Kandy (Radical Romantics LP) Try this!
[połamane electro] [future pop]

Tyson feat. Coby Sey – Can’t Be Unstuck (7”) Try this!
[soul] [melancholijnie]

Tragic Sasha – Bottle It Up (7”) Try this!
[future pop] [modern music]

The Go! Team – Gemini (Get Up Sequences Part 2 LP) Try this!
[muzyka miejska] [nowe brzmienia]

Amilli – Stuck in My Head (7”) Try this!
[muzyka miejska] [electro]

Belle & Sebastian- I Don’t Know What You See in Me (Late Developers LP) Try this!
[indie pop] [muzyka pozytywna]

Deary – Fairground (7”) Try this!
[dream pop] [melancholijnie]

Jessica Winter feat. Lynks – Clutter (Limerence EP) Try this!
[muzyka miejska] [electro]

SG Lewis, Charlotte Day Wilson, Channel Tres – Fever Dreamer (AudioLust & HigherLove LP) Try this!
[parkietowe klimaty] [muzyka klubowa]

***
posłuchaj na YT

Piosenki 2022: 20-1

piosenki22-20

20. Małgola, No – Granie na czas Try this!

19. Brutus – Liar Try this!

18. Kelela – Happy Ending Try this!

17. Christine And The Queens – Je Te Vois Enfin Try this!

16. Yeah Yeah Yeahs feat. Perfume Genius – Spitting Off The Edge Of The World Try this!

15. Rina Sawayama – This Hell Try this!

14. Mitski – Love Me More Try this!

13. Raye – Black Mascara Try this!

12. FKA twigs – Killer Try this!

11. Lea Kampmann – If I Ever Made You Cry, I’m Sorry Try this!

10. Zola Jesus – The Fall Try this!

9. Ruth Radelet – Crimes Try this!

8. Porridge Radio – Back To The Radio Try this!

7. Maggie Rogers – Want Want Try this!

6. Luci – Gnarly Try this!

5. Ethel Cain – American Teenager Try this!

4. Ruth Radelet – Stranger Try this!

3. INVSN – Slow Disco Try this!

2. The Big Moon – Wide Eyes Try this!

1. Harry Styles – As It Was Try this!

***
Playlista na YT

Piosenki 2022: 40-21

piosenki22-40

40. The Haunted Youth – I Feel Like Shit And I Wanna Die Try this!

39. The Mars Volta – Vigil Try this!

38. Let’s Eat Grandma – Happy New Year Try this!

37. Oliver Sim – Fruit Try this!

36. Liraz – Roya Try this!

35. Nilüfer Yanya – anotherlife Try this!

34. Billy Nomates – Balance Is Gone Try this!

33. Kae Tempest feat. Kevin Abstract – More Pressure Try this!

32. Desire – Telling Me Lies Try this!

31. Hatchie – Lights On Try this!

30. Montaigne & David Byrne – Always Be You Try this!

29. Metronomy feat. Porridge Radio – Hold Me Tonight Try this!

28. I. Jordan – Always Been Try this!

27. Real Lies – An Oral History Of My First Kiss Try this!

26. Syd – Fast Car Try this!

25. Nanga – Jesień w Pekinie Try this!

24. Jockstrap – Greatest Hits Try this!

23. Big Joanie – In My Arms Try this!

22. Kornél Kovács & Aluna – Follow You Try this!

21. DJ Sabrina The Teenage DJ – A Part Of Me Try this!

Piosenki 2022: 60-41

piosenki22-60

60. Huntly – It’s You I’m Here For Try this!

59. Brodka – Monika Try this!

58. Bree Runway – Somebody Like You Try this!

57. Sky Ferreira – Don’t Forget Try this!

56. Yeah Yeah Yeahs – Burning Try this!

55. Philip Selway – Check For Signs Of Life Try this!

54. Alex Cameron – K Hole Try this!

53. Vitesse X – Us Ephemeral Try this!

52. Sofie Royer – Schweden Espresso Try this!

51. Ravyn Lenae – Xtasy Try this!

50. Club Intl feat. Desire – Ride Try this!

49. Dolores Forever – Funeral Try this!

48. Yung Lean feat. FKA twigs – Bliss Try this!

47. Terror Jr x AOBeats – Be Some Body Try this!

46. MorMor – Chasing Ghosts Try this!

45. Our Shame feat. Linion – Modern Problem Try this!

44. Alvvays – After The Earthquake Try this!

43. Duxius – Dziki Bez Try this!

42. Fontaines D.C. – Jackie Down The Line Try this!

41. Dehd – Bad Love Try this!